Życie i śmierć, światło i ciemność, miłość i nienawiść, dobro i zło… Dualizm rzeczywistości konkretyzuje ją i mąci zarazem. Co jest, a co nie jest będąc? Czy życie jest brakiem śmierci, czy też to śmierć jest brakiem życia? Światło istnieje, czy też istnieje ciemność, a światło to ledwie i aż jej nieobecność? A miłość i nienawiść? Która jest ponad, a która jawi się tylko pustką tej drugiej? Dobru i złu to samo można postawić pytanie. Może najprościej jest w przypadku ciemności i światła. Stwierdzono, że nadrzędnym jest światło, bo ono to energia. Ciemność to zgasłe światło. To energia jest mierzalna, policzalna, a więc ona jest. Ciemność nie jest. Ciemność to brak, ujma jakaś, defekt świetlnego jestestwa. Nikt ciemności nie mierzy. Światło się mierzy, a więc ono istnieje.
A życie i śmierć? Co tu mierzyć, co liczyć, jakie wzory stosować? Nikt nie wie. Cóż zatem jest najpierw? Czy to ze śmierci wynurza się życie, czy z życia przechodzi się w śmierć? Śmierć nie jest życiem czy jest? Gdyby była, to wszystko stałoby się absurdalne! Życie jako odmiana śmierci lub śmierć jako odmiana życia… A może w ogóle ich nie ma? Nie ma przecież jakiegoś życia i jakiejś śmierci. Są zawsze konkretne. Jest życie człowieka, biedronki, psa, pszczoły, jest nawet bardziej konkretne, bo człowieka o jakimś imieniu i nazwisku, wabiącego się jakoś psa, tego konkretnego z podwórka za rogiem i pszczoły indywidualnie w ulu egzystującej, i biedronki, ale czy jest życie absolutne, bezcielesne, bezistotowe, samo w sobie? Jeśli nie ma, to może, o zgrozo, to nie ma jest śmiercią?
Śmierci jednak także jako takiej nie ma. To koniec życia, ale nie życia jakiegoś. Umiera zawsze ktoś, a więc aby była śmierć i aby było życie musi być ktoś. Istota rodzi się, oblekając w przymiot życia, a potem, gdy już wyczerpie się jakaś witalna siła lub coś ją zakłóci,, umiera. Tak więc życie jest przed śmiercią w sensie temporalnym, ale czy to znaczy, że skoro jest najpierw, to jest nadrzędne, pierwotne i to ono jest, a śmierć tylko bywa, i to bywa brakiem życia? Umierać oznacza przestawać żyć, czy też żyć znaczy przestawać umierać? A może jest coś jeszcze? Może życie jest dryfowaniem od czegoś ku śmierci? Może to nie dualizm, a jakiś trializm determinuje istnienie? Człowiek, za mały, zbyt zduszony w swojej istocie, pojąć tego nie jest w stanie? Ogarnąć tego nie może, pomyśleć, bo w dualizm wepchnięty, głowy wychylić zeń nie potrafi? W tę czarno-białość osadzony, w niebytne bycie, jasnościo-ciemność i zerojedynkowość realizmu wpleciony, o niczym więcej pojąć nie przygotowany? Dobro i zło przepychają go między sobą ironicznie, miłość z nienawiścią podają sobie niczym dzieci piłkę na boisku, a człowiek w tym świecie między życiem rozpięty a śmiercią, łopoce jak chorągiew na wietrze istnienia. Istnienia, którego zrozumieć nie potrafi.
Możeśmy wszyscy, ludzkość cała w swym jestestwie, niczym wstęga Mobiusa jednostronni, choć swą dwoistością naprężamy muskuły? Może jest coś innego niż tylko dobro i zło czy miłość i nienawiść, skoro przed życiem, przed zaistnieniem coś być powinno, a śmiercią to być raczej nie może? Pierwszeństwo zatem nadać należy miłości, aby przed nią szukać czegoś, czy raczej to ona jest wtórna i owo coś przed nienawiścią skrzydła swe jakieś rozwija?
A dobro i zło? Pierwotnym jest owa miękkość serca, które w skałę twardą przez wściekłość skute być potrafi, czy też kamień serca, pierwej istniejąc, topi się rozgrzany tchnieniem dobra? Czy usta na początku w miękki łuk uśmiechu ułożone są, a później dopiero w wąską kreskę zaciskają je złowrogie uczucia? Nawraca się zły, czy też deprawuje dobry? Co jest naprawdę, a co jest tylko niebyciem tegoż?
I po cóż pytania takie stawiać?
Chyba tylko po to, aby wiedząc co jest pierwotne, co jest naprawdę, a co istnieje tylko dzięki lub w wyniku nieistnienia tego pierwszego, wiedzieć komu hołd składać, przed czym kolana zgiąć i pokłon złożyć. Wiedząc to, człowiek iść może. Od dobra ku złu lub ze zła w dobro, od miłości do nienawiści lub odwrotnie.
I tak wciąż, dalej i dalej, po istnieniu swoim, którego droga wstęgą Mobiusa jest jednostronną, bo idąc naprzód, zawsze w to samo miejsce się trafi.
Dualizm
Życie i śmierć, światło i ciemność, miłość i nienawiść, dobro i zło… Dualizm rzeczywistości konkretyzuje ją i mąci zarazem. Co jest, a co nie jest będąc? Czy życie jest brakiem śmierci, czy też to śmierć jest brakiem życia? Światło istnieje, czy też istnieje ciemność, a światło to ledwie i aż jej nieobecność? A miłość i nienawiść? Która jest ponad, a która jawi się tylko pustką tej drugiej? Dobru i złu to samo można postawić pytanie. Może najprościej jest w przypadku ciemności i światła. Stwierdzono, że nadrzędnym jest światło, bo ono to energia. Ciemność to zgasłe światło. To energia jest mierzalna, policzalna, a więc ona jest. Ciemność nie jest. Ciemność to brak, ujma jakaś, defekt świetlnego jestestwa. Nikt ciemności nie mierzy. Światło się mierzy, a więc ono istnieje.
A życie i śmierć? Co tu mierzyć, co liczyć, jakie wzory stosować? Nikt nie wie. Cóż zatem jest najpierw? Czy to ze śmierci wynurza się życie, czy z życia przechodzi się w śmierć? Śmierć nie jest życiem czy jest? Gdyby była, to wszystko stałoby się absurdalne! Życie jako odmiana śmierci lub śmierć jako odmiana życia… A może w ogóle ich nie ma? Nie ma przecież jakiegoś życia i jakiejś śmierci. Są zawsze konkretne. Jest życie człowieka, biedronki, psa, pszczoły, jest nawet bardziej konkretne, bo człowieka o jakimś imieniu i nazwisku, wabiącego się jakoś psa, tego konkretnego z podwórka za rogiem i pszczoły indywidualnie w ulu egzystującej, i biedronki, ale czy jest życie absolutne, bezcielesne, bezistotowe, samo w sobie? Jeśli nie ma, to może, o zgrozo, to nie ma jest śmiercią?
Śmierci jednak także jako takiej nie ma. To koniec życia, ale nie życia jakiegoś. Umiera zawsze ktoś, a więc aby była śmierć i aby było życie musi być ktoś. Istota rodzi się, oblekając w przymiot życia, a potem, gdy już wyczerpie się jakaś witalna siła lub coś ją zakłóci,, umiera. Tak więc życie jest przed śmiercią w sensie temporalnym, ale czy to znaczy, że skoro jest najpierw, to jest nadrzędne, pierwotne i to ono jest, a śmierć tylko bywa, i to bywa brakiem życia? Umierać oznacza przestawać żyć, czy też żyć znaczy przestawać umierać? A może jest coś jeszcze? Może życie jest dryfowaniem od czegoś ku śmierci? Może to nie dualizm, a jakiś trializm determinuje istnienie? Człowiek, za mały, zbyt zduszony w swojej istocie, pojąć tego nie jest w stanie? Ogarnąć tego nie może, pomyśleć, bo w dualizm wepchnięty, głowy wychylić zeń nie potrafi? W tę czarno-białość osadzony, w niebytne bycie, jasnościo-ciemność i zerojedynkowość realizmu wpleciony, o niczym więcej pojąć nie przygotowany? Dobro i zło przepychają go między sobą ironicznie, miłość z nienawiścią podają sobie niczym dzieci piłkę na boisku, a człowiek w tym świecie między życiem rozpięty a śmiercią, łopoce jak chorągiew na wietrze istnienia. Istnienia, którego zrozumieć nie potrafi.
Możeśmy wszyscy, ludzkość cała w swym jestestwie, niczym wstęga Mobiusa jednostronni, choć swą dwoistością naprężamy muskuły? Może jest coś innego niż tylko dobro i zło czy miłość i nienawiść, skoro przed życiem, przed zaistnieniem coś być powinno, a śmiercią to być raczej nie może? Pierwszeństwo zatem nadać należy miłości, aby przed nią szukać czegoś, czy raczej to ona jest wtórna i owo coś przed nienawiścią skrzydła swe jakieś rozwija?
A dobro i zło? Pierwotnym jest owa miękkość serca, które w skałę twardą przez wściekłość skute być potrafi, czy też kamień serca, pierwej istniejąc, topi się rozgrzany tchnieniem dobra? Czy usta na początku w miękki łuk uśmiechu ułożone są, a później dopiero w wąską kreskę zaciskają je złowrogie uczucia? Nawraca się zły, czy też deprawuje dobry? Co jest naprawdę, a co jest tylko niebyciem tegoż?
7 replies on “Dualizm”
daje do myślenia
Swoją drogą… Nie mogę sobie jakoś wyobrazić niebycia. Umieram, po prostu znikam, cały ja, wspomnienia, wszystko, po prostu tego nigdy nie bylo, dziwny uczuć gdy założy się właśnie taki wariant.
Bardzo ciekawy wpis. Jak tak się zastanawiałem mad jego końcówką, nad tym, czy człowiek idzie od miłości do nienawiści, czy na odwrót, czy od dobra skłania się ku złu, czy odwrotnie, przyszło mi do głowy, że może być jeszcze trzecia opcja. Człowiek mianowicie rodzi się jako czysta karta lockeowska tabularaza i otoczenie poprzez proces wychowawczy nakierowuje go na dobro, albo na zło. Buduje w nim postawę miłości, lub nienawiści. Można zadać bardziej fundamentalne pytanie. Czy dobro i zło, ogólnie wartości istnieją w sposób obiektywny? Można przecież powiedzieć, że takie kategorie stworzył człowiek, w odniesieniu do swoich odczuć. Odczuwa on cierpienie i przyjemności, a przez altruizm potrafi rozszerzyć te kategorie na inne istoty. Może zatem uznać, że to, co przysparza cierpienia, jest złem, a to, co prowadzi do przyjemności dobrem. Tak twierdzą zwolennicy projektywizmu w moralności. Poruszając inny aspekt rozważań nad naturą dułalizmów przez ciebie opisanych, można się zastanowi ć, czy jeden z członów tych dułalizmów może istnieć bez drugiego. O tym w zasadzie napisałeś, ale to ciekawy problem. Czy na przykład dobro mogłob istnieć bez zła? Moim zdaniem nie, bo gdyby człowiek nie miał wyboru między dobrem, a złem, niewiadomo by było, czy wybiera dobro, bo taka jest jego wola, czy dlatego, że nie ma innego wyboru. To właśnie moim zdaniem miał na myśli Leibniz, który będąc człowiekiem wierzącym, mówił, że istnienie zła nie wyklucza istnienia wszechmogącego, nieskończenie dobrego Boga, bo Bóg wolał stworzyć większe dobro ze złem, niż mniejsze bez niego. Odnosząc się jeszcze do teorii, że zło jest brakiem dobra, dokładnie coś takiego powiedział święty Augustyn. Nazwał to prywacyjną teorią zła. Swoją drogą, studiowałeś może filozofię? Twoje teksty wskazują, że miałeś z nią bliski kontakt. Ja właśnie studiuję filozofię i tematy, które poruszasz, są bardzo podobne do tych poruszanych u nas na zajęciach.
@Ambulocet: Chyba na to nie ma reguły. Oczywiście… Gdzieś tam rację masz na pewno, nie neguję tego, ale… Ja jestem przykładem tego, że to się da obejść, chodzi mi o wychowanie w patologii, to, że jeszcze tu nie mam bana o czymś świadczy, a tak poważniej… Może w wczesnym dzieciństwie i wczesnym okresie nastoletnim szedłem tą drogą, nawet bardzo szedłem, ale potem zaczęły się moje dziwne eksperymenty i… Otworzyłem się na miłość. A gdzie ten świat idzie? Ciężko powiedzieć, bo to już zależy od perspektywy, niestety wszystko o się teraz pisze, ogląda… Robi się tak aby jak najbardziej ogłupić społeczeństwo. Prawda się miesza z jakimiś chorymi fikcjami, typu chem trails, szczepionki, a i płaska Ziemia i tacy ludzie teraz nazywają się tzw. przebudzonymi, a to gorsza choroba niż religie z ich ograniczeniami, bo jeden z drugim mądrzejszych i lepszych od tego całego motlochu dzieciaka nie zaszczepi, bo to złe, a religia może i jest do zastraszania i zdzierania z ludzi piniążków, ale nie szkodzi bezpośrednio nikomu.
MOja rada? Słuchać tylko własnego serca, wracając do tej całej perspektywy… Mimo całego tego wydawałoby się uwstecznienia świata, otaczam się mnóstwem osób bardziej, lub mniej podobnych jeżeli chodzi o priorytety do mnie. I jest mi po prostu z tym dobrze. Czyli trudno powiedzieć jak to wszystko wygląda.
Ah i jeszcze jedno. To To my ostatecznie wybieramy drogę, którą chcemy pójść, nie chcesz dostrzec piękna miłości…. To twój wybór, jeżeli gdzieś tam jednak chcesz… Okoliczności tak się poukładają, że to się stanie. Ale wyjściowo? Chyba jest jak powiedział @Ambulocet, jesteśmy czyści jak karta.
Jeszcze jedno zdanie ode mnie. Podobno w płaską ziemię wierzy 30% amerykańskich nastolatków, tak więc widać, że to nie zmierza w takim kierunku w jakim powinno. Ludzie zatracili w sobie umiejętność filtracji, słuchają jakichś śmiesznych, bo popularnych na YT autorytetów i teraz mamy efekt tego jaki mamy, zamiast faktycznego zwiększania swojej świadomości… Następuje autodestrukcja. Tak więc… Ten teges.
Nie zgadzam się z przedmówcą. Ciekaw jestem ile procent wierzyło w tę teorię np. sto lat temu? Po za wszystkim myślę, że zawsze będzie… powiedzmy, ciemna masa, która pragnie jeno chleba i igrzysk i niewielki procent tych, którzy od życia oczekują czegoś więcej. To się chyba nie zmieni i nie ma co narzekać. Tak jest i już.
A wracając do wątku przewodniego to chyba też nie do końca tak, bo gdzieś w tym wszystkim jest jeszcze obojętność. Mówi się, że nienawiść to niepełna miłość, a przeciwieństwem jest właśnie obojętność. Wtedy sławetne trzy szóstki zyskują nowe oblicze.